Marcowe upały, wrześniowe zlodowacenie,
dym wrócił do pieca, rozpalić grzechu sumienie.
Zatyczka zaklęta o wszystkim dziś pamięta,
spokoju nie zaznasz, gdy wiary pusta micha.
Schabowy z kapustą, drożdżem tradycji klecha,
deRwisz w lęku, w zapomniany zawiniętych zrazów sen.
Obijasz się w klopsie, pączkowanie grzeje jak w ulu,
dołożył do pieca, kolejny maślany grzech, gorąco…
Psychoza samotnego pustego talerza, ucieczka w diabła,
kto kapłanem tej religii, ten winien brzucha.
Potrzeba smaku relacji, potrzeba uczuć migracji,
byle nie przyznać, że kapłan w garnku – podobizna twa.
Menisku wklęsły pełnej michy – mój Panie, tyś Bogiem,
zanurz się w rzekę zupy narcyza, patrz w górę.
Drzewo tam wyrosło, pień, na nim owoc,
zawisł Król, polała się krew i woda, źródło życia.
koniec tycia
Jedz i pij,
wino i chleb.